I mamy czarnego konia tych mistrzostw. Nie Kolumbia, czy inna ekipa a Chorwacja
Drużyna która dostała się bocznymi drzwiami, przez baraże.
Mała poobijana chorwacka kuna, pogryzła angielskiego lwa. I to mocno go pogryzła. Chorwaci pokazali, jak walczyć do końca. Bez względu na to, czy wygrają, czy przegrają finał z Francuzami, ich drużyna jest wielka.
A Anglicy, od wielu lat nie mieli tak dobrej drużyny. Ale....no właśnie, czegoś tu zabrakło. Myślę, że tak jak w naszym wypadku, tak samo na wyspach angielski balonik, został za mocno nadmuchany. Ci kibice masowo przychodzący na spotkania z atrapami Pucharu Świata i całujący go. Wypowiadający się że futbol wróci do domu. To co działo się w Anglii, filmiki z samolotami, przelatującymi nad miastami w sformowany napis "It's coming home", "Football coming home". Filmiki na YT z piosenką "It's coming home":
https://www.youtube.com/watch?v=4gB8xfGC9MU Balon został napompowany tak, że w końcu pękł.
Świetnie wszystko skwitował chorwacki kibic którego wypowiedź pokazano tuż przed meczem. Stwierdził, że Anglicy mają fantastyczną drużynę, ale są zbyt pewni siebie i Chorwacja wygra. Podpisuję pod tym obiema rękoma. Zresztą to było widać podczas meczu w pierwszej połowie. Chodź by niektórymi podaniami Anglików do własnego bramkarza. Chorwaci rzucili się w drugiej połowie do walki i Anglicy jednocześnie niemal stanęli na jakiś czas. Jak by to była, zupełnie inna drużyna, niż ta z pierwszej połowy. Grali z drużyną, która zaliczyła dwie dogrywki i serię rzutów karnych, która zaczęła nagle stawiać im taki opór. Młodzi Anglicy przestraszyli się, że nie pójdzie im łatwo. Nie wiele zabrakło, ale pozostaje jedynie mecz o brąz. Przydało by się zwycięstwo. Bo jedyne angielskie podium na Mundialu, to złoto u siebie w 1966.