Ja nie uważam się co prawda za znawcę, ale na pewno też nie jestem typowym "niedzielnym kibicem", jak to określiłeś, ale oglądanie 10 km w panczenach, to katorga dla moich oczu. Za długo to trwa, za duże są różnice czasowe, za bardzo to jakieś takie pogmatwane z tymi międzyczasami, których jest od cholery itp. Moim skromnym zdaniem najlepiej się ogląda takie średnie dystanse, wcale nie sprinty, ale od 1000 do 3000 kobiet, ew., 5 km mężczyzn. Dlatego też planowane zastąpienie najdłuższych dystansów w wielobojach, właśnie tymi krótszymi jest całkiem mądrym pomysłem. Dodatkowo dzięki temu powiększy się czołówka, spłaszczy klasyfikacja i sprawi, że specjaliści od krótszych dystansów np., taki Bródka, czy Niedzwiedzki będą mieli większe pole do popisu.
Wybacz, ale rozgrywanie maratonów w interwałach czasowych w biegach narciarskich, to był fatalny pomysł i nie ma już do niego powrotu. Już nawet abstrahując od czasu rozgrywania takiego biegu, to pamiętam jeszcze z dawnych lat, że na trasach tworzyły się kilkuosobowe grupki. Czasem opłacało się poczekać kilka minut na trasie, żeby zabrać się do takiego pociągu i wywalczyć medal. Na trasie panował chaos, brak było jakiejkolwiek przejrzystości itp. Ciężko się to po prostu oglądało. Teraz też nie jest idealnie, zwłaszcza u panów, bo na dobrą sprawę bieg na 50 km można oglądać właściwie od 45 km, ale przynajmniej jest to wszystko bardziej jasne i zrozumiałe- kto pierwszy na mecie, ten ma złoty medal, cytując mistrza słowa mówionego- Jóżwika
Co do kombinacji, to się z Tobą zgodzę, choć jest to dyscyplina najbardziej mi obca z tych zimowych. Zupełnie jakby zatraciła ona swój urok. Teraz w zasadzie nie liczą się dalekie skoki , bo i tak wszystko się zejdzie na trasie i decydować będzie finisz z dużej grupy. Wystarczy tylko skakać przyzwoicie i mieć mocny finisz w biegu, ale to dotyczy także biegów i biathlonu, odkąd zaczęły dominować biegi masowe i pościgowe. Z tego co pamiętam z dawnych lat, to kiedyś np., taki Vik potrafił spokojnie utrzymywać przewagę ze skoczni na trasie, choć jakimś wybitnym biegaczem nigdy nie był. Teraz, to było by praktycznie niemożliwe, bo wszystko by się pewnie na trasie zeszło i decydowało na ostatnich metrach, czego najlepszym przykładem były ostatnie igrzyska.
W skokach może i to idzie bardziej sprawnie, ale akurat te wszystkie przeliczniki sprawiły, że oglądanie zawodów stało się zupełnie bezsensowne. Równie dobrze można śledzić relację on- line i zmieniające się cyferki na stronie fis- u. Niewiele i tak się traci, bo teraz decydują głównie jakieś bezsensowne punkty za wiatr, a nie dalekie skoki. Mało tego, nie opłaca się skakać pod rekord skoczni, ponieważ traci się podwójnie- na punktach i notach. Dodatkowo skacząc na samym początku stawki praktycznie nie da się wygrać, co jest moim zdaniem zaprzeczeniem sportowej rywalizacji. Ja wiem, że czołówka skacze na końcu, ale nie można robić ze skaczących na samym początku jakiegoś mięsa armatniego, czy testerów dla długości najazdu. Kiedyś co prawda też zdarzało się komuś przegrać, pomimo, że skoczył najdłużej przez niższe noty, ale było to w granicach maks., 2-2,5 metra. Próżno było szukać takich kwiatków, jak choćby niedzielny konkurs w Planicy w 2011r., gdzie Kranijec skoczył prawie 20 metrów dalej od Stocha, a mimo to i tak z nim przegrał.